Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

—Zdawało mi się, że skłoniłem pana co do Leona. Więc nie przeznaczasz go pan na nauczyciela?
— Na honor, nie! Umieściłem go u fabrykanta sztucznych nawozów. Ma ledwie szesnaście lat i już zarabia dwadzieścia franków... Podziękuje mi kiedyś za to.
Marek żałował, że się tak stało. Znał Leona w powijakach jeszcze, potem od lat sześciu do trzynastu miał go jako ucznia. Chłopiec dużo był inteligentniejszy od starszych braci i dobrze rokował nadzieje. Pani Savin martwiła się zapewne, że dziecko musiało przerwać nauki gdyż wzniosła piękne oczy i nieśmiało rzuciła smutne spojrzenie na Marka.
— Cóż pan mi radzi? — zaczął Savin. — Przedewszystkiem, proszę, niech pan zawstydzi tego próżniaka, że dnie spędza na niczem. Może pana posłucha, jako swego nauczyciela.
W tej chwili wszedł Achilles, wracając z biura komornika. Zaczął, mając lat piętnaście, używany do posyłek, przebywał już od lat siedmiu, a jeszcze nie zarabiał na swoje utrzymanie, bledszy jeszcze i mizerniejszy od brata, bez zarostu, wyglądał na wyrostka i przypominał dawnego podstępnego i tchórzliwego ucznia, co dla uniknięcia kary gotów był zdradzić każdego kolegę.