Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zostawiając ją w rękach dwojga potępieńców, których prowadzenie się oburzało uczciwe sumienia? Postanawiano działać, urządzać manifestacye dla zmuszenia wyrodnego ojca, aby oddał córkę matce, tej świętej kobiecie, którą mąż zmusił do ucieczki podłością swego życia.
Przywykły do oszczerstw, Marek z niepokoem myślał jedynie o gwałtownych scenach, jakie Ludwinia znosiła u babki. Matka cierpiąca, osłabiona jeszcze po połogu, okazywała tylko chłód i niemy smutek, za to okrutna babka Duparque piorunowała w imię zagniewanego Boga i nieciła piekielne ognie pod kotłem szatana. Taka duża dziewczyna, ma już czternaście lat i nie wstydzi się żyć jak dzika, jak pies, który nie wie nic o Jezusie i którego wypędzają z kościoła? Czy nie drży przed wieczystą karą, która ją czeka; wrzący olej, żelazne widły, rozpalone haki, wszystko to będzie parzyło, paliło i szarpało jej przeklęte ciało po przez miliardy wieków! Kiedy wieczorem Ludwinia opowiadała ojcu te pogróżki, Marek trząsł się z oburzenia nad gwałtem, jaki zadają sumieniu dziecka przez postrach i starał się wyczytać w jej oczach, czy nie jest zachwiana.
Niekiedy bywała wzruszona, przesadzona jednak w okropnościach. Wtedy mówiła z rozsądną spokojną minką: