Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak zatrutą. Skoro zostawał sam z Ludwinią w zimnem, pustem mieszkaniu, ogarniała go niezwalczona rozpacz na myśl, że jeżeli ma kiedyś utracić jeszcze to dziecko, nie będzie już miał nikogo, ktoby go kochał, przy kim mógłby ogrzać serce.
Dziewczynka zapalała lampę, siadała przy stoliku.
— Zanim pójdę spać, przygotuję jeszcze lekcyę historyi.
— Dobrze, dziecino, pracuj.
Marek w głuchej ciszy domu doznawał dziwnego niepokoju. Nie mógł poprawiać zadań uczniów, wstał i ciężkim krokiem mierzył pokój. Długo, długo chodził w cieniu, od czasu do czasu zbliżał się do córki i ze Izami w oczach całował ją w głowę.
— Co tatusiowi? — pytała. — Znowu się tatuś martwi?
Poczuła była na czole gorącą łzę ojca. Odwróciła się, wzięła go w objęcia, zmusiła siąść obok siebie.
— To nierozsądnie, tatusiu, tak rozpaczać jak, zostajemy sami. W dzień taki tatuś dzielny a wieczorem wygląda, jakby się tatuś bał, jak ja dawniej, co się bałam ciemności. Niech tatuś robi swoją robotę.
Przymusił się do uśmiechu.