Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odżyły. Staruszka miała obecnie sześćdziesiąt dziewięć lat i zachowała rozsądną minę dobrej gospodyni, instynktownie zachowawczej, nie dopuszczającej, aby mąż i dzieci zajmowali się polityką. Markowi stanął w oczach mularz Doloir, tęgi blondyn, robotnik bez wykształcenia, zepsuty pobytem w koszarach, uczciwy w gruncie człowiek, ale wierzący w bezsensowne historye o podkopywaniu armii przez anty-patryotów, o Francyi zaprzedanej cudzoziemcom przez żydów. Pewnego dnia przyniesiono go zabitego na noszach; spadł był z rusztowania, gdyż przypuszczalnie za wiele dnia tego wypił, pani Doloir jednak nigdy nie chciała tego przyznać, zasadą jej bowiem było nie wyjawiać nigdy błędów rodziny. Ujrzawszy Marka, powiedziała:
— Aj, panie Froment, starzejemy się, dawno już, dawno się znamy... Mój August miał osiem lat, a Karol sześć, jak pana pierwszy raz widziałam.
— Wistocie, kochana pani... Przyszedłem wówczas prosić państwa, w imieniu mego kolegi Simon’a, abyście pozwolili dzieciom, gdyby ich pytano, powiedzieć szczerą prawdę.
Nawet po tylu latach odrazu spochmurniała i z nieufną miną odpowiedziała:
— To była nie nasza rzecz, ta sprawa i słu-