Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziwna to rzecz jednak ten wzór u dziecka na stole.
— Dlaczego dziwna? Często się zdarzało, że chłopcy zabierali wzory. Przecież i Wiktor Milhomme wziął taki wzór i z tego powodu zacząłeś się pan domyślać prawdy... Zawsze więc podejrzewasz pan, że ja jestem zabójca i myślisz, że przechadzałem się ze wzorem w kieszeni?.. Niech pan pomyśli, czy jest w tem odrobina sensu?
Powiedział to takim gwałtownym, a zarazem drwiącym tonem, z uśmiechem, podnoszącym mu wargę i ukazującym wilcze zęby, że Marek nieco się zmieszał. W istocie bowiem, pomimo że był pewnym winy braciszka, ciemnym punktem był zawsze dla niego ten wzów kaligraficzny, który niewiadomo zkąd się znalazł. Mało prawdopodobnem było, jak zawsze powtarzał zakonnik, aby tego wieczora, po nabożeństwie w kaplicy Kapucynów, mógł mieć przy sobie ten papier. Zkąd więc pochodził? Jakim sposobem miał go pod ręką wraz z numerem „Małego Beaumontais“? Gdyby Marek przeniknął tę tajemnicę, wszystkoby się doskonale zgrupowało, sprawa byłaby wyjaśniona. Aby ukryć swoje zakłnpotanie, odpowiedział.
— Nie potrzebowałeś pan nosić go w kieszeni, ponieważ sam mówisz, żeś go widział na stale.