Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiłeś mi, że oddam ci syna, że powrócę... Najpierw zwyciężyła mię Prawda. Następnie to, coś ty zasiał w moją duszę, zaczęło zapewne kiełkować i nie unoszę się teraz dumą, jestem tu, bo kocham cię zawsze... Próżno szukałam innego szczęścia, twoja miłość żyje we mnie jedynie, Po za nami i naszemi dziećmi znalazłam tylko szaleństwo i nędzę... Weź mnie, mój dobry Marku, oddaję się tobie, jak ty mi jesteś oddany.
Zbliżyła się zwolna i już miała zarzucić ręce na szyję męża, gdy dał się słyszeć wesoły głos Ludwini.
— A ja, tatusiu, a ja? Mnie się też coś należy... Proszę nie zapominać o mnie.
— O, tak, dużo się należy, naszej pieszczotce! — zawołała Genowefa. — Tyle pracowała nad tem szczęściem, z taką dobrocią i zręcznością!
Pociagneła Ludwinie w ramiona i objęła razem ją i Marka, który tulił do piersi Klemensa. Wszyscy czworo byli nakoniec razem, złączeni węzłem ciała i przywiązania, mający jedno serce i jeden oddech.
Wielką, pustą w nieobecności dzieci, klasę przebiegł dreszcz głębokiej ludzkiej radości, tak zdrowej i płodnej. Salvan i Mignot, owładnięci wzruszeniem, mieli łzy w oczach.
Nareszcie Marek zdołał przemówić, a serce cisnęło mu się na usta.