Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nas spadły... I niech nigdy nie postanie noga wasza, wypędzani was, wypędzam na zawsze. Opuściwszy progi mego domu, nie przychodźcie nigdy stukać do jego drzwi, — nie otworzą się przed wami. Nie mam dzieci, jestem sama, żyć będę i umierać sama.
Stara ta, blisko osiemdziesięcioletnia kobieta, z dziką energią wyprostowała swą wysoką postać, głos miała grzmiący i rozkazujące ruchy. Przeklinała, karała, zmiatała z oblicza ziemi, na wzór swego Boga gniewu i śmierci. Zeszła równym, bezlitośnym krokiem i zamknęła się w swoim pokoju, czekając, aż ją opuszczą ostatnie istoty, z jej krwi zrodzone.
Właśnie dnia tego Salvan przyszedł do Marka, którego zastał w klasie zalanej jasnem, wrześniowem słońcem. Lekcye miały się rozpocząć za dziesięć dni, a chociaż nauczyciel codziennie oczekiwał dymisyi, przeglądał jednak kajety i notatki, przygotowując się do nowego roku szkolnego. Spojrzawszy na poważnie uśmiechniętą twarz dyrektora Szkoły Normalnej, zrozumiał natychmiast, z czem przychodzi.
— Tym razem już napewno?
— No, tak, przyjacielu... Le Barazer dał do podpisania nowe zmiany... Jauffre opuszcza Jouville i przybywa do Beaumont, piękny awans; klerykał Chagnat przechodzi z le Moreux do Dher-