Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dział Marek. — Widzę ich uspokojonych i szczęśliwych pod błękitnem niebem. Co za radość dla biednego człowieka, od tak dawna skutego łańcuchem, módz swobodnie chodzić, wdychać świeżość źródeł i czysty zapach drzew i kwiatów. Dla żony i dla tych poczciwych dzieci to ziszczenie długiego marzenia: mają go nakoniec, pielęgnują, oprowadzają, jak przychodzące do zdrowia dziecko i patrzą, jak się odradza!.. Ma pan słuszność, to jedyna nasza nagroda.
Zamilkł, a po chwili z tajną goryczą szermierza, niepocieszonego, że mu się broń w ręku złamała, dodał:
— Rola nasza skończona... Ułaskawienie było, naturalnie, nieuniknione, lecz nam odebrało siłę działania... Teraz musimy tylko oczekiwać zbiorów dobrego ziarna, któreśmy posieli, jeżeli zechce wyrosnąć na twardym gruncie, któremu je powierzyliśmy.
— O, niewątp, że wyrośnie, przyjacielu! — zawołał Salvan. — Nie należy nigdy wątpić o biednym, wielkim naszym kraju. Może się mylić, może być oszukiwanym, powróci przecież ostatecznie do rozumu i prawdy. Cieszmy się naszem dziełem, gdyż jest brzemienne bliską przyszłością.
Zamilkł na chwilę, potem dodał zatroskany.
— A jednak w gruncie myślę jak ty, że zwycięztwo nasze nie jest blizkiem. Czasy obec-