Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozan’u, gdzie widział, jak szeptał intrygował, zdobywał.
Delbos i Dawid zalecali mu wielką ostrożność. Sami strzeżeni byli przez agentów policyjnych w obawie jakiej zasadzki. Nazajutrz po przybyciu spostrzegł Marek wokoło siebie jakieś tajemnicze postacie. Nie był-że następcą Simon’a, nauczycielem świeckim, wyraźnym wrogiem Kościoła, nie trzebaż było się go pozbyć, aby zapewnić sobie zwycięztwo? Głucha nienawiść, którą czuł wkoło siebie, groza tajemnego zamachu, aż nadto wyraźnie wskazywały gdzie centr walki, jakimi są przeciwnicy, ludzie uprawiający ślepy gwałt, ci, co przez wieki, palili i zabijali w szalonem pragnieniu zatrzymania ludzkości w pochodzie. Zdawał sobie sprawę z przestrachu, ciążącego nad miastem; domy miały ponury wygląd, okiennice zamknięte jak w czasie zarazy. Rozan, zwykle mało ożywione w lecie, wyglądało jak pustkowie. Mimo palącego słońca przechodnie się spieszyli a kupcy siedzieli w sklepach, z okien badając ulicę, jakby w obawie rzezi. Zwłaszcza wybór przysięgłych przygnębił drżącą ludność; wymieniano nazwiska przysięgłych, smutnie kiwając głowami, było widocznem nieszczęściem mieć w rodzinie przysięgłego. Tu drobni kapitaliści, przemysłowcy, kupcy odznaczali się pobożnością, gdyż jawne okazywanie braku religii stanowiło