Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słowa i groźna postawa tego ostatniego rozbudziły odległą przeszłość w pamięci ludzkiej, odnawiając dawne podejrzenie, iż trup leżał między marnym synem leśniczego i potężnymi zakonnikami, panującymi nad okolicą. Czyż to nie objaśniało ich ciągłej opieki, zuchwałego sposobu, w jaki go pokryli i przymierza, które z nim zawarli w najniebezpieczniejszej przygodzie? Chodziło im przedewszystkiem o ocalenie swego wpływu, następnie zrobili wszystko, aby obronić strasznego braciszka, a jeżeli ostatecznie go potępili, to jedynie przez niemożność bronienia go dłużej. Może zresztą braciszek Gorgiasz starał się straszyć ich tylko, aby wyłudzić, co się da jeszcze. A pewnem było, że napędzał im strachu, bo tracili głowy wobec listów i artykułów tego przeraźliwego gaduły, gotowego zawsze bić się w piersi, ogłaszając winy swoje i cudze. Mimo też pozornego opuszczenia, w jakiem go zostawiali, domyślać się było łatwo cichej a potężnej opieki, którą go otaczali, jak łatwo było napewno wskazać chwile, kiedy mu posyłali słowa otuchy i zasiłki pieniężne, wedle nagłego jego milczenia, trwającego niekiedy po kilka tygodni.
Wyznania i pogróżki braciszka Gorgiasza sprawiały straszne zamieszanie w obozie klerykalnym. Była to profanacya świątyni, tajemnice ołtarza, rzucane na pastwę niezdrowej ciekawości bezboż-