Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tający dowód jego winy, lecz że przedstawi go tylko w sądzie kryminalnym. Co mu nie przeszkadzało wyrażać się o swoich przełożonych, zwłaszcza o ojcu Crabot w sposób zaczepny i obelżywy, z gorzką gwałtownością dawnego sprzymierzeńca, obecnie poświęconego i odrzuconego. Historyę fałszywej pieczęci znowu mianował idyotyczną. Co za marne kłamstwo, kiedy można było doskonale powiedzieć prawdę! Byli głupi i podli, szczególniej podli, bo czyż to nie najostatniejsza podłość opuścić jego, wiernego sługę boskiego, poświęciwszy przedtem bohaterskiego ojca Philibina i nieszczęśliwego braciszka Fulgentego! Dla tego ostatniego miał słowa pobłażliwej wzgardy: biedak bzikowaty, próżny, którego się pozbyto, pod pozorem choroby, wysyłając gdzieś daleko, pozwoliwszy mu przedtem porządnie się skompromitować. Ojca Philibina zwał swoim przyjacielem, wysławiał go jako bohatera obowiązku zakonnego, biernie posłusznego w rękach zwierzchników, którzy go używali do najgorszych spraw, a złamali, gdy trzeba mu było zamknąć usta. Przedstawiał tego bohatera, konającego w klasztorze w Apeninach, jako męczennika za wiarę, jak żarliwi antysimoniści przedstawili go na świętych obrazkach z aureolą i palmą męczeńską. To dało mu pochop do wychwalania samego siebie, co czynił z niezwykłą gwałtownością, z pięknem zuchwal-