Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieli wykształcenia, ocierali się o inne klasy społeczne, znali więc lepiej życie. Ale jakiż niepewny jeszcze brzask, jakie błądzenie poomacku wśród bezmyślnego egoizmu! W jakim zresztą, okropnym błędzie trzymał biedaków brak wzajemnej spójni. Nie byli szczęśliwymi, bo nie pojmowali warunków życia obywatelskiego, nie rozumieli, że szczęście innych jest nieodzownem dla ich własnego szczęścia. I Marek rozmyślał o tym domu ludzkim, gdzie od wieków usiłują trzymać drzwi i okna szczelnie zamknięte, kiedy przeciwnie, trzeba byłoby otworzyć je naoścież, aby wpuścić fale świeżego, wolnego powietrza, ciepła i światła.
Wyszedł tymczasem z ulicy Plaisir i skręcił na ulicę Fauche, gdzie mieszkali Savinowie. Zawstydził się swego zniechęcenia. Wszedł i znalazł się wobec pani Savinowej, która przybiegł na odgłos dzwonka.
— Mój mąż? Jest właśnie w domu, bo miał trochę gorączki zrana i nie mógł pójść do biura. Niech pan pozwoli.
Pani Savinowa była bardzo powolną. Subtelna, wesoła brunetka, z przyjemnym uśmiechem na ustach, wyglądała pomimo dwudziestu ośmiu lat tak młodo, jakby była starszą siostrą swych dzieci. Najprzód miała córkę, Hortensyę, potem dwóch bliźniaków, Achillesa i Filipa a nakoniec przybył jej jeszcze jeden chłopak, Julian, którego właśnie karmiła. Mówiono, że mąż był strasznie zazdrosny, podejrzewał ją, szpiegował, ciągle niespokojny, bez