Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Duparque pozwoliła skinieniem głowy, poczem mówiono o innych rzeczach. Śniadanie się kończyło, nieco rozweselone śmiechem malej Ludwiki, która ze zdumieniem patrzała na zakłopotane twarze ojca i matki, tak jasne, tak uśmiechnięte zazwyczaj. Był spokój, rodzina rozmawiała przez chwilę w serdecznej poufałości.
Popołudniowe rozdawanie nagród w szkole braciszków wywołało wielkie ożywienie w mieście. Nigdy ta uroczystość nie ściągnęła takich tłumów ludzi. Przedewszystkiem fakt ten, że przewodniczył ojciec Philibin, prefekt nauk w kolegium w Valmarie, dodawał uroczystości szczególnego znaczenia. Rektor tego kolegium, ojciec Crabot, sławny jezuita, z powodu swych stosunków w świecie i wielkiego wpływu, jaki mu przyznawano na wypadki współczesne, też się tu znajdował, chcąc publicznie złożyć braciszkom świadectwo swego uznania. Był jeszcze i reakcyjny poseł z departamentu, hrabia Hektor de Sangleboeuf, właściciel Destrade, wspaniałej posiadłości w okolicy, którą mu przyniosła w posagu raz z kilkoma milionami żona jego, córka wielkiego bankiera żydowskiego, barona Nathana. Ale co przedewszystkiem podniecało umysły, co zapełniało nerwowym tłumem plac Kapucynów, tak opustoszały i tak spokojny zazwyczaj, to poranne odkrycie okropnej zbrodni, zabójstwa biednego dziecka, ucznia braciszków, znieważonego, uduszonego. I był ten malec jakby obecnym, nikogo nie widziano, tylko jego na cienistem podwórzu, gdzie się wznosiła estrada,