Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teryały, dajcie mi kilka dni, kilka tygodni nawet, a wtedy wystąpimy.
Zaraz nazajutrz spostrzegł Marek z postawy żony, że jej krewne się wygadały i że cała kongregacya, od ojca Crabot’a do ostatniego z braciszków była zawiadomiona. Nagle sprawa zdawała się budzić z uśpienia, zawrzał głuchy, niespokojny ruch, którego skutki zaczął uczuwać około siebie. Prawdziwi sprawcy złego, ostrzeżeni o odnalezieniu nowego egzemplarza wzorów, przewidując, że rodzina niewinnego domagać się będzie wyświetlenia prawdy, co chwila oczekiwali oskarżenia braciszka Gorgiasza i wszyscy, tak braciszek Fulgenty jak ojcowie Philibin i Crabot wystąpili do boju, usiłując dawną zbrodnię pokryć nowemi. Czuli, że arcydzieło niesprawiedliwości, zbudowane tak pracowicie, tak zajadle dotychczas bronione, znajduje się w wielkiem niebezpieczeństwie i gotowi byli na czyny najgorsze, aby je ocalić, wpadając w nowe kłamstwa, fatalnie z pierwotnego wynikające. Nie chodziło już o nich samych tylko: tryumf kościoła zależał od zwycięstwa. Czyż gruzy nagromadzonych niegodziwości nie zasypią całej kongregacyi? Szkołom braciszków groziła ruina, zamknięcie, świecka zaś szkoła wyszłaby oczyszczona, zwycięska. Zagrożonym był handelek kapucynów, którzy mogliby zbierać marne tylko grosze za świętego Antoniego