Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

man z cichą radością. — Pokaże się ten papier i oddadzą nam Simona.
Dzieci skakały, śpiewając wesoło:
— Tatunio wróci! Tatunio wróci!
Dawid i Marek jednak nie podzielali ogólnego szczęścia. Bardziej świadomi, wiedzieli o ile położenie rzeczy pozostawało trudnem i niebezpiecznem. Zachodziły kwestye niesłychanie doniosłe: jaki użytek zrobić z nowego dokumentu, jak wdrożyć rewizyę procesu? Marek szepnął:
— Trzeba się namyślić, trzeba poczekać.
Rachela znowu rozpłakana, ze łkaniem wyjąkała.
— Czekać na co? Żeby umarł nieszczęśliwy od męczarni, które mu zadają?
Biedny, ciemny domek ponownie zapadł w rozpacz. Wszyscy poczuli, że nieszczęścia nie skończyły się jeszcze. Wielka chwilowa radość ustąpiła przed strasznym niepokojem o jutro.
— Delbos jedynie może nami pokierować — zaopiniował Dawid. — Może pójdziemy do niego we czwartek.
— Dobrze; zajdziesz po mnie.
Znaczenie adwokata Delbosa wzrosło ogromnie w Beaumont wciągu lat dziesięciu. Kompromitująca sprawa Simona, przezornie odrzucana przez kolegów, a którą on przyjął i odważnie bronił, była decydującą w jego karyerze. W owym czasie