Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak — odparła spokojnie. — Właśnie byłam u komunii.
Spojrzał na nią blady, wstrząśnięty nagłym, zimnym dreszczem, który starał się ukryć.
— Bywasz w kościele, u komunii i nie uprzedziłaś mię o tem?
Udała zdziwioną i, jak zwykle, odpowiedziała spokojnie i słodko.
— Po cóż miałam cię uprzedzać? Jest to rzecz sumienia... Zostawiam ci swobodę postępowania według twoich przekonań, sądzę więc, że mnie także wolno postępować według moich.
— Zapewne, — dla wspólnego porozumienia, wolałbym był jednak wiedzieć.
— Wiesz teraz zatem. Widzisz, że się nie kryję... Mam nadzieję, że nie przeszkodzi to nam żyć w godzie.
Nie dodała nic nad to, a on nie miał siły wypowiedzieć wszystkiego, co się w nim burzyło, ani wywołać stanowczej rozprawy, której konieczną potrzebę czuł przecież dobrze. Dzień cały upłynął w ciężkiem milczeniu; tym razem coś się zerwało między nimi ostatecznie.




III.

Miesiące upływały i z każdym dniem przed Markiem stawało i rosło straszne pytanie, dlacze-