Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nas nie wchodził i nie nie rozdzielało nas z sobą... O, mój najdroższy, wyjedźmy zaraz jutro!
Nieraz już, w chwilach czułej pieszczoty spostrzegał w niej strach przed zerwaniem, potrzebę i pragnienie pozostania z nim samym. Zdawało się, że prosi: „Weź mnie, trzymaj przy sobie, przy swojem sercu. Uprowadź mnie, żeby mnie nie wydarto z twego objęcia. Czuję, że odrywają mnie codzień po trochu i drżę z zimna, gdy nie jestem z tobą.“ Myśl ta mocno go dręczyła, bo przewidywał, że to, co się stać miało, jest nieuniknionem.
— Wyjechać, kochanie moje, to nie wystarcza — rzekł. — Ale dziękuję ci za radość i pociechę, jaką mi dajesz.
Dnie upływały za dniami, a oczekiwany list z Prefektury, nie nadchodził. Zdarzył się nowy wypadek, który zapewne odwracał uwagę od świeckiej szkoły w Maillebois. Od niejakiegoś czasu, probosz z Jonville’u, tryumfujący ksiądz Cognasse, zamierzył dopełnić miary zwycięztwa, skłaniając mera Martineau, aby pozwolił poświęcić gminę Sercu Jezusowemu. Pomysł musiał wyjść nie od niego, gdyż widziano, jak przez cały miesiąc udawał się co czwartek do Kolegium w Volmaire i odbywał długie narady z ojcem Crabotem. Powtarzano sobie z tego powodu słowa Ferou, na-