Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cyach, gdy wesołe, czarne i jasne główki, w których widział nadzieję lepszej przyszłości, opuściły go, wpadł w głęboki smutek, walcząc z nim jednak, aby nie stracić odwagi na dzień następny. Opanowało go uczucie strasznej goryczy. Myślał o swojej pracy, zerwanej brutalnie, o ukochanych uczniach, którym wykładał po raz ostatni może, o tem, że niedozwolonem mu będzie dokonać dzieła zbawienia. Zabiorą mu ich, oddadzą jakiemu nauczycielowi, który im spaczy umysły i charaktery; myśl o zniszczonem apostolstwie krwawiła mu serce. Położył się do łóżka tak smutny, że Genowefa cichutko, czule wzięła go w objęcia, jak to czasem jeszcze robiła przez miłość małżeńską.
— Masz przykrości, mój drogi biedaku? — spytała.
Nie odpowiedział zrazu. Wiedział, że coraz mniej podziela jego przekonania, a ciągle unikał przykrych wyjaśnień, mimo iż wyrzucał sobie, że pozwala jej oddalać się od siebie, nie kusząc się o odzyskanie. Znowu przestał bywać u babki, ale nie miał odwagi zabronić żonie, aby chodziła do tego zimnego domu, w którym przeczuwał niebezpieczeństwo dla swego szczęścia. Ile razy Genowefa ztamtąd wracała, czuł, że coraz więcej się oddala. W ostatnich czasach, gdy cała banda klerykalna ujadała na niego, dowiedział się, że