Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto! — zawołał — pozwalasz pan sobie tykać programu, samowolnie decydować, co z niego wziąć a co odrzucić? Przeciwstawiasz swoją fantazyę mądrości przełożonych? Bardzo dobrze, wiadomem będzie, jak zaniedbaną jest szkoła pańska.
Potem, wskazując drugiego Doloira, dziesięcioletniego Augusta, kazał mu wstać i wypytywał o historyę terroru, o przywódców jego, Robespierre’a Dantona i Marata.
— Czy Marat był ładny, mój mały? — spytał w końcu.
Jakkolwiek, nawrócony nieco przez Marka na drogę rozsądku, pozostał jednak August najbardziej niesfornym swawolnikiem z całej klasy. Przez niewiadomość może, lub przez złośliwość odpowiedział:
— O, bardzo ładny, proszę pana.
Cała klasa zaniosła się od śmiechu.
— Ależ nie, nie, moje dziecko. Marat był istotą ohydną, noszącą na twarzy ślady wszystkich występków i zbrodni.
A zwracając się ku Markowi, dodał niezręcznie:
— Spodziewam się, że nie pan opowiadasz im o piękności Marata.
— Nie, panie inspektorze — z uśmiechem odparł nauczyciel.
Nowe śmiechy wybuchnęły tuk, że Mignot musiał przejść pomiędzy ławkami, aby przywrócić po rządek. Rozdrażniony Mauraisin nie przestawał wypytywać o Marata, aż doszedł do Szarloty Corday. Na nieszczęście zwrócił się z pytaniem do