Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godziwego zamachu — a wystająca kość pacierzowa też była widoczną, biedny ten garb, który lewe ramię, podrzucone ponad głowę, odsłaniało. Ale ta głowa, mimo sinej bladości, zachowała swój słodki czar jasnej i uczesanej głowy anioła, z twarzą subtelną, dziewczęcą, oczyma niebieskiemi, nosem delikatnym, czarującemi ustami małemi, z dołkami w policzkach, kiedy się śmiał chłopak serdecznie.
Mignot osłupiały nie przestał krzyczeć ze strachu.
— Oh, mój Boże! oh, mój Boże! straszna rzecz!... Oh, mój Boże, ratunku, przybywajcie!
I przybiegła, usłyszawszy te krzyki, nauczycielka panna Rouzaire. Wcześnie zeszła do ogrodu, doglądała sałaty, która wyrosła po deszczu. Miała już lat trzydzieści dwa, była ruda, nieładna, wysoka, silna, z twarzą okrągłą, przesianą znakami rudości, z dużemi oczami siwemi, ustami bezbarwnemi pod nosem kanciastym, który zdradzał nieczułość, chytrość i skąpstwo. Choć brzydka, umiała się — jak mówiono — przypodobać inspektorowi, pięknemu Maurisinowi, co jej też dopomogło do awansu. Była zresztą oddana także księdzu Quandieu, proboszczowi parafii, kapucynom, dobrym braciszkom nawet i sama prowadziła swe uczennice na katechizm i nabożeństwa do kościoła.
Skoro spostrzegła ten straszny obraz, krzyczeć zaczęła.