Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bieństwo, że powinna przeszkodzić tej ohydzie dla swego, dla naszego honoru!
Mówiła do pani Berthereau, która wypuściła z drżących rąk robotę, przerażona kłótnią. Milczała chwilę, z trudnością wydobywając się ze zwykłego stanu ponurej lękliwości. Zdecydowała się nareszcie:
— Babka ma słuszność — rzekła — obowiązkiem twoim, moja córko, jest nie pozwolić na czyny, za które spadnie na ciebie w części odpowiedzialność przed Bogiem. Jeżeli mąż cię kocha, to cię posłucha, ty jedna zresztą możesz przemówić do jego serca. Twój ojciec nigdy nie postępował przeciw moim życzeniom w kwestyach sumienia.
Genowefa, silnie wzruszona, zwróciła się ku Markowi, tuląc do siebie nieodstępną Ludwinię. Poruszona była do głębi swej istoty: cała jej przeszłość, jako pensyonarki u Wizytek, jej nabożne wychowanie budziło się i sprawiało jej zawrót głowy a jednak odpowiedziała to samo, co już mówiła mężowi:
— Marek sam najlepiej może sądzić; zrobi to, co będzie uważał za swój obowiązek.
Przejęta zgrozą, pani Duparque znalazła dość siły, by powstać mimo chorej nogi.
— Tak to odpowiadasz! Ty, którą wychowałyśmy po chrześciańsku, co byłaś ukochanem dzieckiem, doszłaś do tego, że się wyrzekasz, że żyjesz bez religii, jak bydlęta! Hołdujesz szatanowi, zamiast starać się go zgnębić. Tem większą jest wi-