Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A, parszywy żyd — dodał Dawid z goryczą. — Ni mniej ni więcej, tylko radzi mi, żebym opuścił brata. Sam nie zawahałby się wcale! Iluż braci wyrzekł się już i wyrzeknie jeszcze!... Stanowczo nie do moich stawnych, wszechmocnych współwyznawców pukać mi należy. Wstrętni tchórze!
Tymczasem sędzia Daix, przeprowadziwszy energicznie śledztwo, ociągał się z wydaniem rozkazu. Podejrzewano, że jest wystawiony na łup niepewności; surowy w pełnieniu obowiązków stanu, zbyt inteligentny, żeby nie domyślać się prawdy, z drugiej strony dbały był o opinię ogółu a krótko trzymany przez żonę. Pani Daix, także jedna z ulubionych penitentek ojca Crabota, brzydka a zalotna dewotka, pożerana była palącą ambicyą, cierpiąc nad miernością środków, marzyła o przeniesieniu do Paryża, strojach i zabawach, dzięki jakiejś głośnej sprawie. I właśnie dostała do rąk taką sprawę. Powtarzała ciągle mężowi, że byłby głupim, gdyby nie skorzystał ze sposobności, bo jeżeli będzie dość naiwnym, aby uwolnić wstrętnego żyda, to z pewnością skończą na barłogu. Daix jednak, uczciwy jeszcze, choć już zachwiany, walczył, nie spieszył, spodziewając się, że zajdzie jaki wypadek, który pozwoli mu pogodzić interes z obowiązkiem. Zwłoka zdawała się pomyślną Markowi, bo jakkolwiek znał pobudki sędziego, ale jako wieczny optymista, przekonany był, że prawda posiada w sobie niezwalczoną silę, której uledz muszą dusze wszystkich.