Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zywał niezwykłą energię do obrony honoru swego i dzieci. Gdy Dawid opowiadał o swych odwiedzinach wobec Marka, w ciemnym sklepiku, widział, jak młodego nauczyciela rozrzewniały głęboko ciche łzy Simonowej, pięknej, bolejącej i tkliwej kobiety, strasznie przez los zdruzgotanej. Lehmanowie również wzdychali tylko i rozpaczali, zrezygnowani wobec powszechnej wzgardy. Pracowali ciągle, przekonani o niewinności zięcia, nie śmiąc przecież mówić o niej wobec klientów, gdyż lękali się zaszkodzić oskarżonemu i stracić zarobek. Tymczasem wzburzenie rosło w Maillebois tak, że raz, wieczorem, banda krzykaczy zaczęła wybijać szyby w sklepie Lehmanów. Zamknięto szybko okienice. Pokazały się na mieście pisane odezwy, wzywające patryotów do spalenia domostwa krawca. Przez kilka dni a zwłaszcza w niedzielę, po jakiejś uroczystości u Kapucynów, antisemityzm doszedł do takiego stopnia, że mer, Darras, zmuszony był zażądać policyi z Beaumont’u, aby pilnowała ulicy Trou i nie dopuściła do rabunku.
Z każdą godziną sprawa zbaczała z drogi właściwej, chłonęła pierwiastki trujące, stawała się polem walki społecznej, na którem partye zarzynać się miały wzajemnie. Sędzia Daix dostał widocznie rozkaz prowadzenia badań energicznie. W miesiąc niespełna zwołał i przesłuchał wszystkich świadków: Mignota, pannę Rouzaire, ojca Philibina, brata Fulgentego, dzieci ze szkoły, urzędników kolei. Brat Fulgenty, ze zwykłym rozpędem wy-