Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kuł, tak starannie wymierzony, aby potępić żyda wobec ludowej ciemnoty, zawsze kłamstw chciwej? Przewidywał, że taki melodramat, zbudowany z tajemniczych powikłań, z nadzwyczajnych nieprawdopodobieństw, przypominających bajki cudowne, stanie się z legendy rzeczywistością, a potem niezbitą prawdą, w którą ludzie uwierzą na zawsze. I znowu doznał wrażenia jakiejś podziemnej, głuchej roboty, dokonywanej od wczoraj przez tajemnicze siły, aby zgubić człowieka niewinnego a ocalić nieznanego winowajcę.
Nic jednak nowego nie zaszło jeszcze, sąd się nie ukazywał, tylko żandarmi stali na straży pokoju, w którym zaszła zbrodnia u gdzie leżało jeszcze biedne ciało, czekając pogrzebu. Sekcya, dokonana dnia poprzedniego, potwierdziła brutalne zniesławienie z ohydnemi szczegółami. Zefiryn skonał uduszony, okazywały to sine znaki dziesięciu palców na jego szyi. Pogrzeb naznaczono na ten dzień po południu i zrobiono przygotowania, aby nadać uroczystości charakter mściwego odwetu. Mówiono, że mają wystąpić władze, wszyscy koledzy zmarłego, oraz cała szkoła braciszków w komplecie.
Stroskany Marek znowu źle spędził ranek. Nie zachodził do Simona, zamierzając odwiedzić go wieczorem, po pogrzebie. Przechadzał się tylko po miasteczku, które dziś wyglądało, jakby nasycone zgrozą i uśpione w oczekiwaniu nowego widowiska. Uspokojony nieco, kończył śniadanie w gronie ro-