Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/737

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że żołnierze, nie mogąc zdobyć barykady od czoła, zaczęli przemykać się przez ogrody i domy, przebijając mury oskardami. Wszystko więc było skończone, mogli się tu zjawić lada chwila. Jakoż przy blasku płomienia wydobywającego się z okien, zauważył Chouteau i jego ludzi wdzierających się szybko do jednego z domów narożnych, z naftą i pochodniami. W pół godziny później, pod niebem czarnem, cały kwadrat domów się palił; on zaś ciągle ukryty po za beczkami i workami, korzystał z nagłej jasności, by zabijać żołnierzy nierozsądnych, którzy zapuszczali się w ulicę.
Jak długo Maurycy strzelał? Nie miał pojęcia o czasie i miejscu. Mogła być godzina dziewiąta, może dziesiąta. Straszliwa czynność, której się oddawał, sprawiała mu nudności, jak gdyby wypił kiepskiego wina. Dokoła niego domy gorejące, sprawiały żar nieznośny, dusiły go rozgrzanem silnie powietrzem; kwadrat zamknięty przez góry wyrwanego bruku zmienił się w obóz oszańcowany, trawiony przez pożar, przez deszcz spadających szczątków płomienistych. Wszak taki był rozkaz, — zapalać całe dzielnice, po opuszczeniu barykad, palić Paryż i zgliszcza tylko oddawać. Zauważył, że nie tylko na ulicy Bac palą się domy. Przed sobą widział niebo, pokryte olbrzymią łuną krwawą, słyszał warczenie dalekie, jak gdyby całe miasto gorzało. Na prawo, wzdłuż Sekwany, wybuchły nowe wielkie pło-