Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/701

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spokojniejsi ludzie nosili kepi gwardyi narodowej. Podobnie jak w zegarze olbrzymim, którego sprężyna pękła, życie społeczne zatrzymało się nagle, przemysł, handel, interesa; jedna była tylko teraz namiętność, żądza zwycięztwa była jedynym przedmiotem rozmów, rozpłomieniała serca i głowy na zgromadzeniach publicznych, na posterunkach gwardyi, wśród nieustannego zgromadzania się ludu na chodnikach. Tym sposobem złudzenia unosiły dusze, rzucały ten lud w objęcia szaleństwa szlachetnego. Była to nerwowość chorobliwa, gorączka zaraźliwa przesadzająca tak obawy jak i ufność, rzucająca naprzód zwierzę-człowieka rozkiełznane za każdym powiewem. Na ulicy des Martyrs, Maurycy był świadkiem sceny, która go roznamiętniła. Jakaś rozszalała banda ludzi brała szturmem dom, w którym zauważono że przez całą noc jedno z najwyżej umieszczonych okien, było oświecone żywym blaskiem lampy, oczywisty sygnał dla prusaków w Bellevue. Najwybitniejsi obywatele mieszkali na strychach, by czuwać nad okolicą. Wczoraj chciano utopić w sadzawce Tujleryjskiej jakiegoś biedaka, który przeglądał plan miasta, rozłożony przed sobą na ławce. Powoli tą chorobą podejrzliwości, Maurycy niegdyś tak wolnomyślny, zaraził się także, wśród ruin tego wszystkiego w co dotąd wierzył. Już nie rozpaczał, jak w ów wieczór porażki pod Châtillon, wątpiąc czy armia francuzka odzyska kiedy-