Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/665

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajcie-no, łotry jakieś, czy nie mogliście waszych świństw załatwiać gdzieindziej? Cóż to? bierzecie mój dom za gnojowisko, że mi paskudzicie sprzęty takim paskudztwem?
A gdy Sambuc począł się tłomaczyć i przedstawiać rzecz całą, stary mówił dalej, zdjęty strachem, gniewając się coraz mocniej:
— Czy myślicie, że mnie wasz umarły co obchodzi? Czy to jest przyzwoicie zarzynać u kogoś, nie pytając go się co on z tem zrobi?... Niech-no jaki patrol wejdzie, będę się miał z pyszna; wy sobie drwicie z tego, ale nie spytaliście się, czy ja za to nie beknę... A więc do stu dyabłów, ja się do was wezmę, jeżeli mi zaraz tego trupa nie wyniesiecie. Słyszycie! weźcie go za łeb, za nogi, za co chcecie, ale natychmiast i żeby mi tu włos jeden nie pozostał w ciągu trzech minut!
Nakoniec Sambuc dostał od ojca Fouchard worek, jakkolwiek krzywił się, że musi do wszystkiego jeszcze dawać swe rzeczy. Wybrał najgorszy, mówiąc że i dziurawy worek, jest rzeczą nadto zbytkowną dla prusaka. Z wielką trudnością Cabasse i Ducat wsunęli Goliata do tego worka; ciało było zbyt duże, długie i nogi wystawały. Wyjęto je więc, włożono na taczki, które chleb woziły.
— Daję wam słowo honoru — oświadczył Sambuc — że go wrzucę do Mozy!