Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/652

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odmowę. Ale co wymyślić, mój Boże? jakim sposobem zapobiedz nieszczęściu? gdyż jej uczciwość oburzała się, nigdyby sobie w życiu nie przebaczyła, gdyby z jej przyczyny tylu ludzi padło ofiarą, zwłaszcza Jan, który tyle serca okazywał Karolkowi.
Godziny mijały, cały dzień następny przeszedł, a ona jeszcze nic nie wymyśliła. Pełniła swe obowiązki, zamiotła kuchnię, dojrzała krów, gotowała obiad. I w swem nieprzerwanem milczeniu, straszliwem milczeniu, które zachowywała, nienawiść jej do Goliata rosła w niej coraz bardziej i coraz bardziej ją zatruwała. On był jej grzechem, jej potępieniem. Gdyby nie on, byłaby czekała na Honoryusza, Honoryusz by żył, a ona byłaby szczęśliwa. Jakiegoż to tonu użył, gdy mówił jej, że jest panem! A zresztą było to prawdą, niema już żandarmów, ani sędziów, do których odwołaćby się można było, sama siła miała za sobą słuszność. O! gdyby była silniejszą, gdyby go mogła schwycić skoro przyjdzie, jego, mówiącego, że innych schwyta! Niestety! miała tylko dziecię, kość jej kości, krew jej krwi. Ten ojciec z przypadku nie liczy się, nigdy się nie liczył. Nie była żoną, i czuła zawsze gniew, urazę zwyciężonego, ilekroć o nim pomyślała. Wprzód, nimby mu dziecko oddała, wołałaby je i siebie zabić. I powiedziała mu, że to dziecko, które z nim ma, stanowi podarunek nienawiści, chciałaby już widzieć je dorosłem, zdolnem do jej obro-