Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/650

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Karolek począł płakać i krzyczeć, czepiając się jej szyi.
— Mamo, mamo! boję się, uciekajmy!
W tym stanie rzeczy Goliat, który unikał awantur, cofnął się i oświadczył głosem surowym, tykając znów dziewczynę:
— Zapamiętaj sobie dobrze, Sylwino, to, co ci chcę powiedzieć... Wiem doskonale, co się tu robi. Przyjmujecie wolnych strzelców z lasów Dieulet, tego Sambuca, który jest bratem waszego parobka, bandytę, któremu dostarczacie chleba. Wiem, że parobek ów, Prosper, jest strzelcem afrykańskim, dezerterem, który do nas należy; wiem także, że przechowujecie u siebie rannego żołnierza, którego jedno słówko moje zaprowadzi do Niemiec, do fortecy... A co? jak widzisz, jestem dobrze powiadomiony... Słuchała go teraz milcząc, przerażona, skamieniała, a Karolek, wisząc jej u szyi, powtarzał swym cienkim i płaczliwym głosem:
— Mamo! mamo! chodźmy ztąd, boję się!
— Otóż — mówił dalej Goliat — nie jestem złym człowiekiem, nie lubię sporów, możesz to sama powiedzieć, ale przysięgam ci, że każę wszystkich przyaresztować, ojca Fouchard i innych, jeżeli mnie nie przyjmiesz w swej sypialni w przyszły poniedziałek... Zabiorę malca, wyślę go do domu i moja matka bardzo się z tego ucieszy, gdyż z chwilą, gdy chcesz ze mną zerwać, on do mnie należy... Czy nie tak? słyszysz, przyj-