Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/643

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, jak to, że w tej chwili świeca się pali! — powtórzył Cabasse.
Per amica silentia lunae — dodał Ducat, którego cytaty nie zawsze były trafne.
Sambuc nowem uderzeniem pięści wstrząsnął stołem.
— On jest osądzony i skazany, ten rozbójnik!... Jeżeli się dowiecie kiedy, którędy on będzie szedł, uprzedźcie mnie koniecznie, a jego głowa połączy się z ułańskiemi w Mozie! Do siarczystych piorunów, ręczę wam za to!
Zapanowało milczenie. Sylwina spoglądała na nich uparcie, śmiertelnie blada.
— Wszystko to są rzeczy, o których nie należy mówić — zauważył rozsądnie ojciec Fouchard. — Za wasze zdrowie i dobranoc!
Skończyli drugą butelkę. Prosper, powróciwszy ze stajni, dopomógł do naładowania taczek, w miejsce dwóch zdechłych baranów, chleba, który Sylwina pokładła do worka. Ale nie odpowiadał, obrócił się tyłem, gdy brat jego i dwaj inni odeszli i znikli wraz z taczkami w śniegu, mówiąc:
— Dobranoc, smacznego snu!
Nazajutrz po śniadaniu, w chwili, gdy ojciec Fouchard siedział sam, zjawił się przed nim Goliat, we własnej osobie, wielki, gruby, z twarzą różową, ze spokojnym uśmiechem. Jakkolwiek nagłe to pojawienie się wywarło nań wrażenie, nie pokazał tego jednak po sobie. Przymrużył