Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/621

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zbogaca wtedy, gdy inni tracą wszystko. On zaś drwił sobie ze wszystkich, poruszał ramionami, mruczał pogardliwie:
— Patryota, patryota! jestem lepszym patryotą od nich wszystkich... Czyż to jest patryotyzm paść darmo prusaków, paść po samo gardło? Ja im każę za wszystko płacić... Zobaczymy, zobaczymy, później!
Jan już drugiego dnia zbyt długo był na nogach, i tajne obawy doktora się sprawdziły: rana się otworzyła, zapalenie bardzo znaczne zaogniło nogę, musiał się więc znów położyć się do łóżka. Dalichamp począł podejrzywać, że w ranie znajduje się kawałek kości, którą wysiłek dwudniowego chodzenia ostatecznie oddzielił. Poszukał jej i na szczęście wynalazł. Ale to nie obeszło się bez wzruszenia i gorączki gwałtownej, która wyczerpała Jana mocno. Nigdy jeszcze nie osłabł tak bardzo. I Henryeta poczęła go znów pielęgnować, przebywała ciągle w pokoju, smutnym i chłodnym od zimy, panującej na zewnątrz. Były to pierwsze dni listopada, wiatr wschodni przynosił ciągle zawieje śnieżne, i mocne zimno do czterech pustych ścian i nagiej posadzki. Ponieważ nie było kominka, zdecydowali się na postawienie piecyka, którego huczenie rozweselało nieco ich samotność.
Dnie płynęły jednostajnie i ten pierwszy tydzień recydywy był dla Jana i dla Henryety najsmutniejszym w ich długiej poufałości. Czyż