Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/591

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej w ciągu trzech godzin przejedzie odległość, choćby posuwali się najwolniejszym krokiem. Ale przypomniał sobie o przeszkodzie, która go na chwilę wielce zakłopotała: w jaki sposób przebędą Mozę, by się dostać na brzeg lewy? Most w Mouzon musi być strzeżony. W końcu przypomniał sobie, że w Villers, w dole rzeki, jest prom; i przy szczęściu, rachując, że los im nakoniec sprzyjać będzie, skierował się ku tej wsi, przez łąki i pola uprawne brzegu prawego. Zrazu wszystko szło dobrze; raz tylko musieli się ukryć w cieniu wysokiego muru przed podjazdem kawaleryjskim. Stali nieruchomi blizko przez godzinę. Deszcz zaczął znów padać, i pochód dla Maurycego był bardzo uciążliwy, gdyż musiał iść pieszo po ziemi mokrej, obok konia, na szczęście dzielnej i bardzo łagodnej szkapy. W Villers los w rzeczy samej uśmiechnął im się; prom, który przed chwilą przewiózł oficera bawarskiego, zabrał ich zaraz i przewiózł na drugi brzeg bez przeszkody. Niebezpieczeństwo, straszliwe zmęczenie zaczęły się dopiero we wsi, gdzie o mało nie wpadli w ręce straży, ustanowionej wzdłuż drogi do Remilly. Znowu rzucili się na pola, na los drobnych wązkich ścieżek, zaledwie wydeptanych. Najmniejsza przeszkoda zmuszała ich do kołowania dalekiego. Przebywali zarośla i rowy, przedzierać się musieli przez gęstwiny nieprzebyte. Jan dostał gorączki pod drobnym, dokuczliwym deszczem; pochylił się na siodle, na pół