Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/564

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którzy się niesłychanie oburzyli, zwłaszcza ostatni. A co? jaki bezecny człowiek! ma co jeść i nie dzieli się z kolegami!
— Nie ma co, tego wieczoru pójdziemy za nim... Zobaczymy jak się sam obżera, gdy biedni ludzie zdychają obok niego.
— Tak! tak, pójdziemy za nim! powtarzał gwałtownie Lapoulle. Zobaczymy!
Ściskał pięści; nadzieja pożywienia się wzbudzała w nim szał dziki. Jego potężny apetyt dręczył go więcej niż innych; znosił takie męki, że próbował już zielska. Od dnia onegdajszego, od owej nocy gdy mięso końskie z burakami spowodowało u niego silną biegunkę, pościł i tak osłabł, mimo znacznej, jaką posiadał, siły, że z rabunku żywności zawsze wychodził z gołemi rękami. Byłby własną krwią zapłacił funt chleba.
Skoro noc zapadła, Pache wymknął się między drzewa w Tour à Glaire, a trzej inni puścili się za nim bardzo ostrożnie.
— Nie trzeba, żeby się czego domyślał — mówił Chouteau. Miejcie się na ostrożności, gdyby się wypadkiem odwrócił.
Ale o sto kroków dalej, Pache, widocznie sądził, że jest sam, gdyż puścił się szybko, nie oglądając się wcale za siebie. Mogli więc łatwo go śledzić, aż do sąsiednich kopalni i przybyli właśnie w chwili, gdy odwalał dwa wielkie kamienie, zkąd wydobył pół bochenka chleba. Żywność jego już się kończyła, ale dziś miał jeszcze co jeść.