Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle, w maleńkiej dolinie, straszny ten obraz zniknął zupełnie. Widocznie bitwa przeniosła się gdzieindziej, nie dotknąwszy się tej natury rozkosznej. Żadne drzewo nie było draśnięte, żadna rana nie zakrwawiła mchu. Strumyk płynął śród niezapominajek, ścieżka wijąca się obok niego, ocieniona była wysokiemi bukami. Było tu bardzo uroczo, cicho, ta świeżość bystrej wody, to drżące milczenie zieleni...
Prosper zatrzymał osła, żeby go napoić w strumyku.
— Ach, jak tu ładnie! — zawołał mimowolnie, oddychając głośno.
Sylwina spojrzała dokoła wzrokiem zdziwionym, zaniepokojona, że i ona uczuła ulgę i była niejako szczęśliwą. Dlaczego tu, w tym kącie zapadłym, takie szczęście jest ciche, gdy w około, widać wszędzie żałobę i cierpienie? Zrobiła gwałtowny ruch, jakby chciała ztąd uciec.
— Prędko! prędko! jedźmy... Gdzie to jest? gdzie widziałeś Honoryusza?
O piędziesiąt kroków ztąd, gdy nakoniec wjeżdżali na płaskowzgórze Illy, naga płaszczyzna rozwinęła się nagle przed nimi. Było to istotne pole bitwy i nagi grunt roztaczał się daleko, aż do widnokręgu, pod szerokiem ołowianem niebem, z którego lał się deszcz nieustannie. Trupów nie było tu wiele, wszyscy prusacy byli widocznie już pochowani, gdyż nie było widać ani jednego pomiędzy rozrzuconemi trupami francuzów, roz-