Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/516

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ocierać o koła i powoli obdartą została z ciała aż do kości.
W Balan deszcz ustał. Prosper namówił Sylwinę, że zjadła kawałek chleba, który przezornie zabrał ze sobą. Była już godzina jedenasta. Ale gdy się zbliżyli do Sedanu, straż pruska jeszcze raz ich zatrzymała, i teraz oficer rozgniewał się, nie chciał nawet oddać przepustki, którą uważał za fałszywą, jako napisaną w doskonałej francuzczyźnie. Żołnierze na jego rozkaz wpędzili osła i wózek pod szopę. Co robić? Jakim sposobem się wydobyć? Sylwina, w rozpaczy, przypomniała sobie kuzyna Dubreuil, tego krewniaka ojca Fouchard, którego znała, i którego własność, Ermitaż, znajdowała się o kilkaset kroków, w końcu uliczki, dominującej nad przedmieściem. Może on im co pomoże, jako tutejszy obywatel. Wzięła ze sobą Prospera, gdyż zostawiono im wolność, zatrzymując tylko wózek. Pobiegli i znaleźli kratę Ermitażu otwartą na rozcież. I zdaleka, gdy się zapuścili w aleję odwiecznych wiązów, widowisko, jakie ujrzeli, zdziwiło ich nadzwyczajnie.
— Do licha! — zawołał Prosper — tam się bawią dobrze!
Jakoż przed przedsionkiem, na delikatnym zwirze tarasu, znajdowało się całe zgromadzenie wesołe. Około stołu marmurowego, fotele i kanapa pokryte jedwabiem błękitnym tworzyły koło, pod jasnem niebem, niby dziwny salon, który