Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/488

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie Gilberta, ze swą twarzą pogodną, spała ciągle snem dziecka, tak że rozmowa i łkania nie zdołały jej przebudzić. Ztąd wysunął głowę do pokoju, gdzie matka czuwała obok pana de Vineuil; znalazł ją uśpioną w głębi fotela, pułkownik zaś z zamkniętemi oczami, nie poruszył się, trawiony gorączką.
Nagle otworzył oczy szeroko i zapytał:
— Wszak wszystko skończone, prawda?
Delaherche, zmieszany pytaniem, które go zatrzymało w chwili gdy chciał się cofnąć, rzekł gniewnie, głosem stłumionym:
— Tak, skończone dopóty, dopóki się znów nie rozpocznie. Nic nie podpisano.
Pułkownik głosem nizkim mówił dalej w widocznej gorączce:
— Mój Boże, daj, żebym umarł przed końcem!... Nie słyszę huku armat. Dla czego nie strzalają?... Tam, w Saint-Menges, w Fleigneux, mamy w ręku wszystkie drogi: wrzucimy prusaków do Mozy, jeżeli okrążą Sedan, by nas atakować. Miasto jest pod naszemi stopami, przeszkoda, wzmacniająca naszą pozycyę... Marsz! marsz! Korpus 7-my stanie na czele, 12-ty osłaniać będzie odwrót!...
I ręce jego poruszyły się na kołdrze, podniosły i spadały w takt kłusa końskiego. Powoli jednak uspakajały się, w miarę jak słowa mu się urywały w śnie, który go ogarniał. Wreszcie usnął.