jak cesarz go się pytał głosem zdenerwowanym przez rozpacz.
— Dla czego mój panie strzelają ciągle, kiedy kazałem wywiesić białą chorągiew?
Męczarnie jego były nie do wytrzymania, słysząc nieustanny huk dział, wzrastający ciągle co chwila. Nie mógł się zbliżyć do okna, bo każdy strzał odbijał się w jego sercu. Tyle krwi, tyle istnień ludzkich przepadłych przez jego błąd! Każda chwila zwiększała ilość trupów bezużytecznie. I w oburzeniu sentymentalnego marzyciela, najmniej z dziesięć razy pytał się o to samo osób wchodzących:
— Dla czego strzelają ciągle, skoro kazałem wywiesić białą chorągiew?
Adjutant mruknął jakąś odpowiedź, której Delaherche nie dosłyszał. Zresztą cesarz nie zatrzymywał się, ciągnęło go coś do okna, gdzie omdlewał prawie wśród grzmotu nieustannego kanonady. Bladość jego zwiększyła się, jego twarz długa, smutna i chuda, źle wymyta z różu rannego, świadczyła o powolnem konaniu tej duszy.
W tej właśnie chwili zjawił się nizki jakiś człowieczek, w mundurze zakurzonym, Delaherche poznał go, był to generał Lebrun. Przeszedł on sień i otworzył drzwi, nie każąc się anonsować. I zaraz też, jeszcze raz dał się słyszeć niespokojny głos cesarza:
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/434
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.