Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ste wzgórza, tego samego chłopa, którego rano zauważył, jak pośpiesznie obrabiał swą rolę, orząc ją przy pomocy dużego konia białego. Poco tracić dzień? Czyż dlatego, że się biją, zboże ma nierosnąć a ludzie nie jeść?

VI.

Delaherche na wysokim tarasie, gdzie wszedł dla zdania sobie sprawy z sytuacyi, począł się niecierpliwić, pragnąc się dowiedzieć co się dzieje. Widział, że pociski przelatują po nad miastem i że trzy czy cztery, które pękły na dachach domów sąsiednich, były tylko odpowiedzią na rzadki i nieskuteczny ogień fortu Palatynatu. Na pobojowisku nie mógł nic różróżnić, poczuł więc gwałtowną chęć zasiągnięcia wiadomości, podniecany obawą utracenia w katastrofie majątku i życia. Zeszedł więc, ustawiając na górze lunetę wyrychtowaną na baterye niemieckie.
Na dole widok środkowego ogrodu fabryki zatrzymał go na chwilę. Była może godzina pierwsza, i ambulans był przepełniony rannymi. Szereg wozów przesuwał się pod bramą nieustannie. Brakowało już wozów regulaminowych o dwóch i czterech kołach. Pojawiły się lawety dział, furgony, bryczki, wszystko co można było znaleźć na polu bitwy; nawet ukazały się powoziki i drabiniaste wozy wieśniacze, zabrane po wsiach, zaprzężone w najrozmaitsze konie. Wsadzano na nie