Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miał racyę; miejsce nie było zbyt przyjemne, jak to zauważył Lapoulle głosem płaczącym, który rozweselił kompanię. Znowu wszyscy pokładli się w rżysku; niemniej przeto trzech ludzi zostało zabitych. Tutaj na wyżynie, był to istotnie huragan wściekły; pociski w tak wielkiej liczbie padały od strony Saint-Fleigneux i Givonne, iż ziemia dymiła jak pod silnym deszczem burzy. Oczywiście, pozycya nie mogła być długo utrzymaną, jeżeliby artylerya nie nadeszła dla podtrzymania wojsk wysuniętych tak śmiało. Mówiono, iż generał Douay rozkazał dwom bateryom artyleryi rezerwy posunąć się naprzód; i ludzie co chwila oglądali się niespokojnie w oczekiwaniu na te armaty, które nie przybywały.
— To śmieszne, to bardzo śmieszne! — powtarzał kapitan Beaudoin, który rozpoczął znowu swą przechadzkę nerwową. — Któż słyszał wysyłać pułk, bez poparcia go natychmiast artyleryą!...
Poczem, spostrzegłszy zagłębienie ziemi, na lewo, krzyknął do Rochasa:
— Jak myślisz, poruczniku, czy kompania nie mogłaby się tam ukryć?
Rochas, stojąc nieruchomy, poruszył ramionami.
— Ej, mój kapitanie, czy tu, czy tam, to jedno... Najlepiej nie kryć się wcale.
Wówczas kapitan Beaudoin, który nie klął nigdy, uniósł się:
— Ależ do wszystkich dyabłów! my tu wszysscy wyginiemy. Przecież nie możemy pozwolić, żeby nas wybito do nogi!