Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ta gwałtowność, to prowadzenie biciem żołnierzy w ogień, nie podobało się pułkownikowi.
— Nie, poruczniku, oni pójdą... wszak prawda, moje dzieci, nie pozwolicie, by wasz stary pułkownik bił się sam jeden z prusakami?... Naprzód!
I ruszył, i wszyscy poszli za nim, tak dalece trafił im do serca, że byliby go teraz za nic nie opuścili. Przeszedł on spokojnie nagie pole na swym wielkim koniu, podczas, gdy żołnierze rozrzucili się w tyralierkę, korzystając z najmniejszej zasłony. Grunt podnosił się nieznacznie i trzeba było przebiedz przeszło 500 metrów ścierniska i zagonów z burakami, nimby doszli do wzgórza. Zamiast klasycznego ataku, takiego jaki się odbywa na manewrach w linii poprawnej, widziano tylko grzbiety pochylone, przemykające wzdłuż bruzd, żołnierzy pojedynczych lub małemi grupami, pełzających, podskakujących nagle, jak owady, posuwających się dzięki zręczności i podstępowi. Baterye nieprzyjacielskie widziały ich doskonale, pociski ryły ziemię tak nieustannie, że pojedyncze strzały łączyły się w jeden nieprzerwany grzmot.
Maurycy i Jan napotkali na szczęście zarośla, po za któremi biegli niewidziani. Mimo to, jakaś kula przedziurawiła czaszkę jednemu z towarzyszów, który padł u ich nóg. Musieli go odsunąć. Ale przestano już liczyć zabitych, było ich zbyt wie-