Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dotykały i nigdy nie miała zapomnieć tej brody i włosów ryżych, zbryzganych krwią, tych oczów niebieskich, rozszerzonych i błędnych z wściekłości.
Później Henryeta nie mogła sobie wyraźnie przypomnieć, co się potem stało. Jednego tylko pragnęła, powrócić do zwłok swego męża, wziąść je, czuwać nad niemi. Ale podobnie jak w sennem marzeniu, tysiące przeszkód zatrzymywało ją na każdym kroku. Znowu wybuchnęła żywa strzelanina; między wojskami niemieckiemi zrobił się wielki ruch; było to przybycie piechoty marynarki i walka się znów zaczęła z taką gwałtownością, że młoda kobieta została wyparta na lewo, w jakąś uliczkę przepełnioną przerażonymi mieszkańcami. Zresztą, rezultat walki nie mógł być wątpliwy, było zapóźno odzyskiwać pozycyę opuszczoną. Prawie przez pół godziny piechota walczyła, dawała się zabijać z zapałem przepysznym; ale nieprzyjaciel ciągle otrzymywał posiłki, wysuwał się zewsząd z łąk, z ulic, z parku Montviliers. Nic nie było w stanie zmusić ich do opuszczenia tej wsi, tak drogo kupionej, gdzie kilka tysięcy ich towarzyszów spoczywało wśród krwi i pożogi. Teraz zniszczenie zapanowało; była to kostnica pojedynczych członków ciała ludzkiego i szczątków gorejących, i Bazeilles zduszone, unicestwione, zmieniło się w zgliszcza.
Poraz ostatni Henryeta spostrzegła w oddali swój domek, którego sufity się zapadały wpośród wcihrowatych płomieni. Ciągle widziała ciało