Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Delaherche, zarzucony pytaniami żony i matki, nie spieszył się z odpowiedzią.
— Zaraz powiem pani.
Poczem rozpoczynając znów opowiadanie, mówił:
— Idąc z Bazeilles do Balan o mało, że dwadzieścia razy nie byłem zabity. Grad, uragan kul i granatów!... Spotkałem cesarza, o! on jest bardzo mężny... Nakoniec z Balan aż do Sedanu biegłem pędem.
Henryeta wstrząsnęła go za rękę.
— A mój mąż?
— Weiss! ależ on tam został!
— Jakto tam?
— A tak, podniósł karabin jakiegoś żołnierza poległego i strzela.
— Strzela, ale po co?
— Oszalał po prostu! Nie chciał ze mną iść, więc go opuściłem.
Henryeta patrzała nań wzrokiem nieruchomym, szeroko rozwartym. Zapanowało milczenie, poczem tonem spokojnym rzekła:
— To dobrze, idę tam.
Ona tam idzie, ale jak? Wszak to jest niemożliwe, to jest szaleństwo! Delaherche znów począł mówić o kulach, o kartaczach zamiatających drogę. Gilberta wzięła ją znów za ręce, chcąc ją niejako zatrzymać a pani Delaherche wysilała się na wykazanie jej, jak jej projekt jest ślepo zu-