Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

egzystencyi twardej i bohaterskiej waleczności na to, by otrzymać ten stopień, z którego wyżej już posunąć się nie mógł, z powodu braku wykształcenia.
— Ale mój panie, który wiesz niby wszystko, a nie wiesz tego... Tak... w Mazagran, miałem zaledwie dziewiętnaście lat, było nas wszystkiego stu dwudziestu trzech ludzi, ni mniej ni więcej i przez trzy dni trzymaliśmy się przeciw dwunastu tysiącom arabów... Tak, tak... przez całe lata, tam w Afryce, w Mascara, w Biskrze, w Dellys, później w Wielkiej Kabylii, potem w Laghouat, gdybyś był z nami mój panie, widziałbyś jak te czarne dyabły zmykały niby zające, gdy tylko się pokazaliśmy... A pod Sewastopolem, proszę pana, kroć sto tysięcy!... nie można powiedzieć, żeby tam było wygodnie! Burze, które ci kłaki ze łba wyrywały, zimno sobacze, ciągłe alarmy i w końcu te szatany wysadzają się w powietrze! No!... proszę pana, myśmy ich zmusili, że się sami upiekli w gorącym piecu!.. A pod Solferino, tam pan przecież nie byłeś, więc czego o tem gadasz? Tak... tak, pod Solferino, to była łaźnia, chć była tam taka ulewa, jakiej pan zapewne przez całe życie nie zobaczysz! Pod Solferino sprawiliśmy rzetelne cięgi austryakom. Trzeba ich było widzieć, jak umykali przed naszemi bagnetami, jak gdyby ich co piekło i paliło!...
Wybuchnął śmiechem, stara wesołość żołnierza francuskiego drżała w jego uśmiechu tryum-