Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cząłem, myśleć o powrocie... Wszystko, co mogę dodać, było że jakiś generał, któremu pokazywałem w oddali Carignan, na płaszczyznie, po za nami, zdziwił się nadzwyczajnie dowiedziawszy się, że granica belgijska tam się znajdowała, o kilka zaledwie kilometrów... Ach, biedny ten cesarz, dobrych ma wykonawców!
Gilberta uśmiechnięta, zadowolona tak jak w swym salonie, gdzie niegdyś przyjmowała kapitana, zajmowała się nim teraz, podawała mu chleb i masło. Nalegała koniecznie, żeby poszedł spać, ale odmawiał, zgodził się tylko, że odpocznie nieco na kanapie, w gabinecie Delahercha, poczem połączy się z pułkiem. W chwili gdy brał z rąk młodej kobiety cukiernicę, pani Delaherche, która nie spuszczała zeń wzroku, spostrzegła, jak jej synowej uścisnął paluszki i teraz już nie wątpiła.
Ukazała się służąca.
— Proszę pana, jakiś żołnierz na dole pyta się o adres pana Weissa.
Delaherche nie był, jak to mówią, dumnym, lubił pogawędzić z małymi tego świata, przez chęć zyskania popularności.
— Adres Weissa? to dziwne.. Niech wejdzie ten żołnierz.
Jan wszedł, tak wycieńczony, że się chwiał. Spostrzegłszy swego kapitana siedzącego przy stole z dwoma damami, zdziwił się wyraźnie, cofnął rękę, którą machinalnie był podniósł i oparł