Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chce kłamać, uspakajało go nieco. Pytał się dalej, chcąc rozjaśnić sobie wątpliwości, których nie mógł zrozumieć.
— Mój ojciec więc zatrzymał cię?
Nie podniosła nawet oczów i przybrała zwykłą swą postać zrezygnowanej siły.
— Pracuję jak należy, życie moje niewiele kosztuje a ponieważ jest jeszcze jedna gęba do żywienia, więc zmniejszył mi zasługi... Teraz wiem dobrze, że spełniać muszę co on każe.
— Ale po co tu zostałaś?
Pytanie to tak ją zdziwiło, że podniosła oczy.
— A gdzież ja mam iść? Tutaj przynajmniej ja i mój malec mamy co jeść i jesteśmy spokojni.
Znów zaległo milczenie i oboje spoglądali sobie w oczy; a tam, w oddali, na pokrytej ciemnościami dolinie, wznosił się oddech tłumu, i dudnienie dział na moście rozlegało się ciągle. Od czasu do czasu dawał się słyszeć krzyk ginącego człowieka lub zwierzęcia, krzyk przerzynający ciemności z nieskończoną żałośliwością.
— Posłuchaj, Sylwino — odezwał się powoli Honoryusz — przysłałaś mi list, który mię bardzo ucieszył... Nigdybym nie powrócił tutaj, ale ten list, odczytałem go jeszcze raz dziś wieczorem, mówi o rzeczach tak, że nie można już lepiej mówić...
Usłyszawszy to, z początku zbladła. Może rozgniewany był na nią, że ośmieliła się pisać do