Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwie godziny się trzymano, w szyku bojowym, ale nic nowego nie zaszło. Na skraju horyzontu ciemna masa kawaleryi nieprzyjacielskiej stała nieruchomie. Zrozumiano nakoniec, że traci się czas drogi i wyruszono dalej.
— No — rzekł Jan niezadowolony — to na inny raz.
Maurycy miał także serdeczną ochotę posłać prusakom choć jedną kulkę. Ciągle żałował błędu popełnionego wczoraj, że nie poparto korpusu 5-go. Jeżeli prusacy nie atakowali wcale, to zapewne dla tego, że nie mieli jeszcze dostatecznej ilości piechoty; demonstracya ich jazdy miała zapewne na celu opóźnienie tylko pochodu francuzów. Znowu więc dano się schwytać w sidła. Jakoż odtąd, pułk 106 ciągle widział ułanów po swej lewej stronie; szli za nim, czuwali nad nim, znikali za tą lub ową wsią, by się znów ukazać na skraju lasu.
Powoli żołnierzy poczęło irytować to szpiegostwo, które ich oplątywało jak węzeł nici niewidzialnej.
— Do wszystkich dyabłów! — mówił Pache a nawet i Lapoulle. — Dużobym dał za to, żeby im można było posłać kilka orzechów!
Ale szli, szli ciągle i ciężko, krokiem włóczącym się, z widocznem znużeniem. Zdawało im się, że nieprzyjaciel zbliża się ze wszystkich stron, podobnie jak przeczuwa się burzę wprzódy, nim chmury ukażą się na horyzoncie. Wy-