Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potany, na pół nieprzytomny. Dokądże więc idzie? Nagle przypomniał sobie, że ma iść do notaryusza, którego dom sąsiadował z tym, w którym się wychował, a którego matka bardzo stara i bardzo dobra pani Desroches, z tytułu sąsiadki, psuła go gdy był dzieckiem. Ale z trudnością poznawał miasteczko z powodu nadzwyczajnego ruchu, jaki wywoływała w tej małej osadzie zwykle martwej, obecność korpusu wojska, obozującego za miastem, napełniającego ulice oficerami, sztafetami, służbą, włóczęgami i łazęgami wszelkiego rodzaju. Poznawał doskonale kanał, przecinający miasto nawskróś, przechodzący przez rynek, na którym wązki most kamienny łączył dwa kąty; tam, na drugim brzegu, jest targ z domami o dachach mchem obrosłych, tam jest ulica Berond na lewo, a na prawo droga do Sedanu. Musiał podnieść oczy, żeby poznać dom notaryusza, i kąt pusty, na którym grywał w guziki, tak dalece ulica Vouziers wprost niego znajdująca się aż do ratusza, przepełniona była zbitym tłumem. Na placu zdawało się, że było pusto, gdyż żołnierze odpędzali ciekawych. I tam, zajmując szeroką przestrzeń, poza studnią, zdziwił się, widząc rodzaj parku powozów, furgonów, wózków, cały obóz bagaży, który już gdzieś widział.
Jeszcze było widno, słońce dopiero skryło się za wodę kanału, krwawiąc ją całą, i Maurycy zamierzał iść dalej, gdy jakaś kobieta tuż przy nim stojąca, zaczepiła go: