Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cy!... Dziękuję, że matka chciała o mnie pamiętać i wdzięczny jej jestem za uprzejme zaproszenie... ale nie będę z niego korzystał... Toby popsuło mój domowy sposób życia... Chodzę wcześnie spać i z tem mi dobrze... Więc wizyt składać nie mogę i wyrzekam się wieczornych zebrań.
Pani Felicya przestała nalegać i odwróciwszy się od zięcia, rzekła, przymilając się do córki:
— Ale na ciebie wszak liczyć może, moja najdroższa? Wszak będziesz częstym gościem u mnie we czwartki?...
— Tak, mamo, najniezawodniej — odpowiedziała Marta, pragnąc złagodzić brutalną odmowę swe go męża.
Pani Felicya wstała i chciała się już żegnać, gdy wtem, przypomniawszy sobie nagle, że nie widziała Dezyderyi, zapragnęła ucałować wnuczkę. Spostrzegłszy dziewczynkę w ogrodzie, pobiegła tam z żywością, nie chcąc, by ją przywoływano i odrywano od zabawy. Taras był nieco wilgotny z powodu rannego deszczu, lecz pani Felicya bynajmniej na to nie zważała. Pieściła i całowała Dezyderyę, która stała przed nią nieco wystraszona, jakby się dziwiła niezwykłej czułości swej babuni. Niby od niechcenia stara pani Rougon podniosła głowę i rzuciwszy okiem na drugie piętro, zawołała:
— Co ja widzę, firanki w oknach drugiego piętra?... więc znaleźliście lokatora?... Ale co też ja mówię!... wszak mi już o tem powiadano! Wiem