Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ksiądz spojrzał z zajęciem na wskazane sobie osoby. Podprefekt miał postać wyszukaną, wyglądał na oficera ubranego po cywilnemu, lub też na dyplomatę; mocny brunet, bladawy, wąsy miał podniesione w górę i uśmiech na ustach. Postępujący obok niego wójt odbijał dość rubasznie, krępy był i brzydki, rozprawiał gorączkowo, wymachując rękami jak poliszynel pociągany za sznurek. Musiał być gadułą.
— Z powodu owych wyborów, mówił w dalszym ciągu Mouret, o mało nie zachorował nasz podprefekt, tyle go to kosztowało żółci... Pan Péqueur des Saulaies bowiem, najmocniej był przekonany, że w wyborach przejdzie oficyalny kandydat... Ubawiłem się do syta! Wyobraź pan sobie, że wieczorem tego dnia spojrzawszy na ogrody moich sąsiadów, patrzę a tu łuna aż bije przed domem pana Rastoil, taką urządzono tam iluminacyę, wszystkie drzewa pozawieszane były różnokolorowemi latarkami, osób kręciło się mnóstwo a wszyscy rozmawiali głośno i śmieli się ochoczo. Za to w ogrodzie podprefektury głucho, pusto i ciemno było jak na cmentarzu. Widzi pan, tego rodzaju objawów nie można dostrzedz z ulicy, patrząc na front domu, ale za to w ogrodach, należących do tych domostw, rzecz się przedstawia inaczej, bo tam ludzie przestają się krępować, będąc na swoich śmieciach... Powiadam panu, że mimowoli jest się czasami świadkiem najnie-