Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/640

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niedobry człowiek?... A to dla czego?... Wiele dobrego świadczy w naszej okolicy, a przytem to wielki mądrala... Wolę go od wielu księży, o których gada się a wż uszach szumi.
Powstrzymał się, bo Róża patrzała na niego z wielkiem zdziwieniem. Roześmiał się i dodał:
— Prawdę mówiąc, nie dbam o nich... Bo klechy wogóle są podstępni, fałszywi... i nikomu nic dobrego nie przyszłe z trzymania się ich sutan... Ale teraz już wiem, z kim mnie widziałaś na dróżce. Wracając, spotkałem moją kupcową z Tulettes. Otóż jej spódnicę wzięłaś za sutanę...
Stół był już nakryty, Róża usmażyła jajecznicę, Macquart wyniósł ze spiżarni kawał sera. Lecz nie skończyli jaszcze jeść, gdy Marta usiadła na łóżku i zaczęła się rozglądać, jakby nie poznając miejsca, w którem się znajduje. Odgarnęła włosy i po jakiejś chwili, odzyskawszy pamięć, wyskoczyła z łóżka, mówiąc, że chce natychmiast wyjechać. Macquart był bardzo niezadowolony, że się zbudziła.
— Dziś do Plassans nie wrócisz — rzekł — jesteś chora i mogłabyś gorzej się rozchorować. Połóż się napo wrót do łóżka, wyśpij się a jutro cię odwiozę... Dziś już zapóźno... kareta pocztowa dawno odjechała.
— Chcę wracać natychmiast — wołała Marta. — Wuju, zaprząż swego konia do kabryoletu i odwieź mnie do Plassans!
— Nie, nie mogę i nie chcę.